Moja podróż do Portugalii
lipiec 2017
Byliście już we Włoszech albo we Francji czy Hiszpanii? A nie byliście jeszcze w Portugalii to koniecznie ruszajcie w tamtą stronę.
Odwiedziłam Porto i Lizbonę i chciałabym tam wrócić jeszcze. I pewnie wrócę, do tamtych urokliwych, wąskich uliczek, uśmiechniętych ludzi, słońca i muzyki, dobrego jedzenia i Pastéis de nata. I właśnie o Pastéis de nata czyli pysznych babeczkach chciałabym tu napisać, bo to miłość od pierwszego wejrzenia. Przeczytałam o nich na blogu pewnej miłośniczki podróży a potem nie wyobrażałam sobie dnia bez babeczki i espresso. Historia ich jest taka: wywodzą się z klasztoru Hieronimitów w Belem. Zakonnicy używali pierwotnie białek z kurzych jaj do krochmalenia habitów, a z niepotrzebnych żółtek zaczęto produkować babeczki. Z czasem produkcja Pastéis de nata stała się ważnym źródłem dochodów klasztoru. Po likwidacji klasztoru w 1834 r. przepis sprzedano rodzinie, która sprzedaje je pod zastrzeżoną nazwą Pastéis de Belem w piekarni sąsiadującej z klasztorem do dnia dzisiejszego. I niech tak będzie do końca świata i jeden dzień dłużej!
Oczarowana smakiem nie zastanawiałam się ani przez chwilę, jak to bywa z nami kobietami, czy przybędzie mi w pasie centymetr czy dwa tylko cieszyłam się ich smakiem wypatrując w wąskich lizbońskich uliczkach kolejnej maleńkiej cukierni z Pastéis de nata.
Miłość do nich była tak wielka, że postanowiłam sama spróbować upiec je już w domowym zaciszu. Po kilku próbach udało się i teraz mam odrobinę Portugalii w domu. Macie ochotę spróbować jak smakują? Zapraszam do kuchni. A przepis znajdziecie tu: https://lawendo.pl/pasteis-de-nata/